Rok 2020 spowodował, że plany wyjazdu do Czarnobyla spełzły na niczym. To był smutny rok z wielu przyczyn. Moje, jak i moich przyjaciół, marzenia o wyjeździe do zony spełniły się w sierpniu 2021 r. Wyjazd przygotowany przez Tomasza Roga, który prowadzi niezwykle interesującą stronę - Licznik Geigera, był wyjazdem wymarzonym. Spełnił się po wejściu do samolotu. Chociaż zawsze powtarzamy sobie, że wyjazd dojdzie dopiero do skutku, jak szczęśliwie wrócimy. Stało się tak i tym razem.
Naszą grupę stanowią ludzie z Polski i nie tylko. Tym razem wszyscy uczestnicy byli z Polski. Z Warszawy leciałem ja - Andrzej Urbański, Marek Rabiński, Sławek Grabowski i Sebastian Marciak.
Dla mnie podróż zaczęła się na dworcu autobusowym. Ciekawostka, autobus jedzie z Białegostoku do Warszawy 3 godziny 25 minut, a samolot z Warszawy do Kijowa leci godzinę i 10 minut.
Każdy kupował sobie bilety indywidualnie, stąd też system przydzielał dowolne miejsca. Ja wybrałem miejsce 12A. Nie miałem powodów do narzekań.
Urszula Kuczyńska również leciała z Warszawy, ale inną linią, a Tomek Róg z Krakowa. Wszyscy spotkaliśmy się po 22 na Żulianach w Kijowie. Po kilku minutach zabrał nas z lotniska kierowca i rozpoczęliśmy podróż do Sławutycza. Cóż to była za podróż. Przepełniała nas radość, że oto dzieje się, po tak długim czasie jesteśmy na Ukrainie. Jedziemy do ulubionego miasta.
Przejazd trwał około dwóch godzin. Rozlokowaliśmy się w kwaterach. Ja, Marek i Tomek dostaliśmy lokal w kwartale Wileńskim, jak za karę. Siergiej chciał jak najlepiej, do miejsca, w którym mieliśmy nocować, nie można mieć żadnych pretensji. Jedynie do odległości, jaka dzieliła to miejsce od centrum miasta, o kolejce pracowniczej nie wspominając.
Po nocy nastał dzień I wyprawy. Ten wyjazd był szczególny, bo pierwszy dzień sierpniowej wyprawy zaplanowany był tak, abyśmy mogli zobaczyć tę część Ukrainy, która zawsze jest pomijana w każdej ekspedycji do zony.
Siergiej Akulinin, nasz organizator po stronie ukraińskiej, zaplanował ten dzień od zwiedzania Muzeum Krajoznawczego Miasta Sławutycza i Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej. Do tej pory to się nie udawało. Z prostej przyczyny - 7:40 wyjazd do strefy elektriczką. Tym razem, kiedy mieliśmy czas, zwiedzenie muzeum było dużą przyjemnością.
Dzień skończył się dość późno, ale obfitował w niezwykłe zdarzenia. Muzeum w Sławutyczu, Czernihów i dacza. Było inaczej niż zwykle. Było pięknie, pogoda niesamowita, upał. Niektórzy kapali się w rzece, niektórzy prowadzili dyskusje panelowe o przyszłości energetyki w Polsce. Nelli po powrocie z grupą kąpiących się, zaproponowała żebyśmy opowiedzieli o sobie w kilku zdaniach. Każdy opowiedział o swoim życiu, dokonaniach i planach. Było to niesamowite przeżycie, przynajmniej dla mnie, żeby w kilku zdaniach streścić życie. Na dokładkę po rosyjsku.
Po powrocie do Sławutycza przygotowaliśmy się do drugiego dnia wyprawy, który miał być najlepszym dniem, jak myślę, w historii moich odwiedzin w strefie. Wejście pod arkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz