Translate

poniedziałek, 22 lipca 2019

Wyprawa piętnasta do Czarnobyla - październik 2018 - Dzień IV

Czwarty dzień wyprawy rozpoczęliśmy od zwiedzenia cmentarza w Czarnobylu. Poszliśmy pieszo z hostelu poprzez dworzec autobusowy na cmentarz.











Droga przez dworzec autobusowy prowadzi na cmentarz żydowski.

















Charakterystyczne, u nas niespotykane, miejsce na cmentarzu. Stół i ławki, gdzie można posiedzieć,  zjeść, wypić. Pobyć ze swoimi zmarłymi.




















Wielkość promieniowania w normie - 0,2 uSv. U mnie w domu jest 0,11uSv.




Wróciliśmy do centrum Czarnobyla. Budynek Kompleksu Muzealnego "Piołun" płowieje. Dopiero teraz zauważyłem, że to nie jest graffiti na ścianach, a rozciągnięte i przymocowane malowidło na  folii, na której robi się banery reklamowe.
















Ulica Sowietskaja, przy której znajduje się pomnik Lenina.


















Psy strefy. Są wszędzie, podchodzą do ludzi. Nie boją się. Ludzie je dokarmiają.



Budynek poczty w Czarnobylu. Wielokrotnie przechodziłem, przejeżdżałem obok, ale nigdy nie udało się tam wejść. Tym razem było inaczej. Oto jak wygląda poczta w Czarnobylu.











Kolejnym punktem była cerkiew w Czarnobylu.
















Zdjęcia ewakuacji strefy. To zdjęcie towarzyszy mi zawsze, kiedy opowiadam o strefie. Może tego nie widać za bardzo, ale dwie babuszki opuszczające swoją ojcowiznę niosą to, co dla nich najważniejsze: pierwsza niesie kota, zakrywając go garnkiem, a druga swój dobytek. 











Przejazd do Prypeci. Po strefie dużo się jeździ. Tak więc cały czas się wsiada i cały czas wysiada z samochodu. Dobrze jest mieć wszystko, co potrzebne przy sobie, czy na sobie. To są proste zasady. Kiedyś kupiłem system do przenoszenia sprzętu w postaci plecaka z wieloma kieszeniami np. na zmianę obiektywów, etc. Byłem obwieszony sprzętem i z przodu i z tyłu. Siadanie miałem bardzo utrudnione. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy go założyłem. Nie dało się. Najlepiej mieć jeden plecak na wszystko. Na sprzęt fotograficzny, wodę i jedzenie.

W Prypeci zaczęliśmy od Fujiyamy bis. Wiele razy wchodziłem na dach tego budynku. Wiele razy odpuszczałem. W moim wieku to wyzwanie. Udało się i wszedłem. 

Zwłoki psa zostały rozrzucone. Ktoś to zrobił, nie zważając na to, że ten szkielet leżał tak przez wiele, wiele lat. 






Widok z dachu jest obłędny. Widać całą Prypeć i piękną strefę.














Pamiątkowe zdjęcie przed następnym punktem programu.



Nie wiem, kto pomalował tę stelę, ale nie podoba mi się to.

Poszliśmy do PMK 169 w kierunku Nowe Szepeliczi.





















W drodze powrotnej do Prypeci zwiedziliśmy przedszkole zamienione na laboratorium.












Byłem tu kilka razy i zawsze mam kłopot, żeby trafić do tego składu próbek. Zawsze jednak się udaje. Zgromadzono tu próbki gleby, roślin wszystkiego, co było potrzebne do zbadania. To ogrom pracy, ile wysiłku włożono w te badania?























Przed przedszkolem grzyby. Jest jesień, to i są grzyby.




Są też jabłka. Dużo jabłek. Niektóre smaczne.







Z Prypecią pożegnaliśmy się na chwilę, bo postanowiliśmy pojechać do pomnika sosnowego. Do miejsca, w którym złożono sosnę. Opisywałem już ten pomnik wcześniej, jednak teraz miałem zobaczyć sosnę na własne oczy. Dlatego pojechaliśmy na posterunek policji na Beniówce.



Lena zaprzyjaźniła się z kotem.



Poszliśmy pieszo do miejsca złożenia sosny, mijając po drodze pomnik ofiar wojny i różne zabudowania.










Oto sosna. Widziałem ją po raz pierwszy. Ciekawość naszą wzbudziły płyty eternitu poukładane na konarach. Podobno sosna leżała w dużej hali, która się zawaliła. A płyty eternitu równiutko ułożyły się na konarach.















Kiedy wracaliśmy na posterunek, nowo poznany policjant pokazał nam chatę, w której mieszkał bezdomny z Białorusi.






















Lena poprosiła o to, żebyśmy zobaczyli posiadłość dziada Sawy. To był najdłużej ukrywający się człowiek w swoim domu, w strefie. Ogrodził kilka domów, zwoził ze strefy wszystko, co się dało. Wielokrotnie go wyrzucano i wracał. Tak w kółko. Spotkałem go w 2011 roku na ulicy Lesi Ukrainki.

To właśnie dziad Sawa z żoną. Październik 2011.


Jak powiedział nam Sasza, policjant, który nas oprowadzał, po śmierci Sawy wywieziono wszystko, co zgromadził, a było tego kilka ciężarówek.
































Z posiadłości Sawy jest zejście na brzeg Prypeci.











Droga powrotna na posterunek.









Nasz przewodnik i gospodarz posterunku Sasza kolekcjonuje naszywki. Dałem mu w prezencie flagę Polski, moją naszywkę z munduru. Dostałem od niego flagę Ukrainy z jego munduru. Teraz noszę dwie - polską i ukraińską,


Trafiliśmy na niezwykle uprzejmych i sympatycznych gospodarzy. Nie dość, że jeden z nich poprowadził naszą grupę, to drugi w tym czasie gotował zupę, którą zostaliśmy ugoszczeni.

Powrót do Prypeci przez przystanek na moście śmierci, żeby uwiecznić Arkę.















Dzień czwarty szybko minął, a my wróciliśmy do zimnego hostelu. Cóż było robić? Trzeba było się ogrzać i tak dotrwaliśmy do dnia piątego i niestety ostatniego naszej jesiennej wyprawy.

2 komentarze: