Translate

niedziela, 5 czerwca 2016

Wyprawa dwunasta do Czarnobyla - październik 2015 - Dzień 2

Dzień 2 wyprawy rozpoczął się jak zwykle od porannych ablucji, śniadania i dojazdu kolejką do Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej


Odjeżdżamy jak zawsze ze stacji Sławutycz. Sam przejazd jest już niezwykle interesujący. Opisywałem to już wielokrotnie, a więc nie zwlekając zapraszam do strefy.


Tak jak poprzedniego dnia przechodzimy przez ostatnią bramkę, wsiadamy do autokaru i jedziemy zgodnie z programem w wybrane miejsca. 
Tym razem minęliśmy stelę Prypeć i nie zatrzymując się, pojechaliśmy do dźwigów portowych.


Dźwigi portowe, co prawda, zajmują trochę czasu, ale warto tam zajechać choć na chwilę. Nie każdy ma takie szczęście, ale strefazero.org ma swoje sposoby. Dźwigi portowe opisałem już poprzednio i mówiąc szczerze, nie miałem tyle zapału, co moi młodsi koledzy, żeby wspinać się najwyżej jak tylko można.





Tak widziano nas z góry, jak rozmawialiśmy ze Sławkiem Grabowskim i naszymi przewodnikami, Siergiejami.

Po krótkim pobycie przy dźwigach pojechaliśmy na stację Janów, która zmienia się, tak jak wiele innych miejsc w strefie. Za każdym razem odkrywamy coś nowego.



















Ktoś mi zrobił kilka zdjęć na stacji Janów, nie wiem kto i nie wiem, komu podziękować. Zamieszczam je dla potomnych.
Właśnie się dowiedziałem. Zdjęcia zrobił mi Kamil Słupecki. Dzięki Kamilu!

Przejazd o Prypeci. Tym razem autokar zatrzymał się na terenie Zakładów Jupiter. Zamknęliśmy bramę i nikt nas nie widział. Teraz w Prypeci trzeba unikać spotkań z ludźmi. Czasami są one nieuniknione, ale po co włazić na policjantów patrolujących miasto?









Sławek Grabowski spróbował uruchomić autokar, ale jakoś mu nie wyszło. Może dlatego, że paliwa nie było? 







Oto jak zostałem uchwycony przy robieniu Sławkowi powyższego zdjęcia.



Zakłady Jupiter pokazywałem już wiele razy, ale za każdym razem udaje się zobaczyć nowe miejsca. Przeszliśmy przez główną halę i skierowaliśmy się do biurowca. Niektórzy chcieli wejść na dach. 
























Te kombinezony i wodery zostawili bracia Strach podczas poprzedniej wizyty w schronie przeciwatomowym znajdującym się pod Zakładami Jupiter. Mieli nowe.



















W biurowcu natrafiliśmy na gabinet Dyrektora...


A i sam Dyrektor przywitał nas szampanem. Oj działo się, działo! Dyrektor nazywał się Jurij Samojlienko Mikołajewicz..




Takie napisy spotyka się dość często w różnych miejscach Prypeci.


Gabinet dyrektora był całkiem spory i oczywiście nie mogło zabraknąć w takim miejscu Włodzimierza Ilicza Lenina.



Penetrowaliśmy gabinet dyrektora dłuższą chwilę, odnajdując wiele ciekawych artefaktów.







 O napisach już wspominałem. Moim zdaniem wszystkie grafitti w Prypeci są złe. To wandalizm i nic więcej.





Siergiej Złotousty (tak nazywamy naszego przesympatycznego i wspaniałego przewodnika) jadł jabłka, które jak co roku obsypują wszystkie jabłonki w Prypeci. Opowiadał też o grzybach, które zjada. Właśnie takich jak na zdjęciach poniżej. Nie przejmował się promieniowaniem, być może nie wiedział nic o cezie... Przyznam, że wielokrotnie kusiło mnie spróbować jabłek, ale jakoś nie przemogłem się. To, moim zdaniem, zbyt ryzykowne. Nie chodzi o to, że chcę żyć wiecznie, ale jeszcze trochę chciałbym.



Zwiedzanie Prypeci tym razem było inne niż zwykle, ale wpisaliśmy się w ten styl i skierowaliśmy się do przedszkola "Złota Rybka"

















Z przedszkola "Złota Rybka" poszliśmy w kierunku chwytaka. Po drodze, przy Fujiyama bis znajduje się stela Prypeć. Ta mniej znana.




Potem wróciliśmy obok Zakładów "Jupiter" ulicą Fabryczną. Jest bardziej bezpieczna od Lesi Ukrainki. 


Poprzednio opisałem rokitnik zwyczajny, który rośnie przy Zakładach "Jupiter". Warto bliżej zapoznać się z tą rośliną. Ukraińcy produkują z niej olej i sprzedawany jest jako lekarstwo - облепиха.


Dotarliśmy do chwytaka, a tu niespodzianka -  pełno naszych kolegów. W chwytaku też.



Ja od 2013 roku zaglądam do szczątków robota, które znajdują się za chwytakiem. Opisałem tego robota już poprzednio. 


Idąc ulicą Fabryczną, na chwilę zajrzeliśmy do Straży Pożarnej.






Potem dotarliśmy do Fabryki "Kuchnia", którą już bardzo dokładnie opisałem wcześniej. Przeszliśmy przez budynek.
























Dosłownie  naprzeciwko Fabryki "Kuchnia" jest przedszkole "Przyjaźń". Można tam się dość łatwo dostać, idąc przez zarośla.



























 






Posiadam plan miasta Prypeci na Iphone'a autorstwa Sebastiana Marciaka. Jest niezwykle przydatny przy eksploracji miasta. Można, a w zasadzie trzeba, zaopatrzyć się w jakąkolwiek wersję tego planu, żeby swobodnie i niezauważenie przemieszczać się po mieście. Szliśmy równolegle do Lesi Ukrainki, kierując się w stronę szkoły nr 2.







Po drodze między zaroślami ukazywały się budynki, między innymi przedszkola "Złoty Kogucik".







Na chwilę zajrzeliśmy do sklepu "Gastonom", a potem  do trzech pawilonów handlowych.











Szkoła nr 2 była dla mnie nowym miejscem do zwiedzania. Jeszcze tu nie dotarłem, a więc spełniło się.

























No cóż, szkoła zrobiła na mnie wrażenie. Widziałem wiele szkół w Prypeci. Ta była jedyną, której nie widziałem. Zniszczenia w budynkach są takie same, ale każdy budynek ma inny charakter. Niektóre   przerażają, jak szkoła nr 4.


Nigdy nie byłem w sklepie spożywczym "Woschod". Przechodziliśmy obok, więc warto było zajrzeć, w środku nic szczególnego. 





Postanowiłem pokazać kolegom moje tajne składowisko masek przeciwgazowych. Oto i ono. Ta tablica z nazwą ulicy jest myląca. To miejsce nie znajduje się przy ulicy Sportowej, a przy ul. Kurczatowa właśnie.




Spenetrowaliśmy wszystkie pomieszczenia obok.





Pałac Kultury "Energetyk". Po raz kolejny odwiedziłem to miejsce z kolegami.










Z pałacu wyszliśmy poprzez ring na teren Parku Miejskiego, gdzie znajduje się Diabelski Młyn.





Przy toalecie odkryliśmy wielką, styropianową rzeźbę Lenina. Sławek Grabowski zaprzyjaźnił się właśnie z wodzem narodu.



Rozstaliśmy się bez żalu. Przed nami był Diabelski Młyn, jak również pozostałe atrakcje Wesołego Miasteczka.














Mostki doprowadziły nas do Hotelu "Polesie".








I otworzył się przed nami przepiękny widok z hotelowego tarasu widokowego.






Oto nasza ekipa. Sławek Grabowski, Sebastian Marciak i ja.

Zmartwiłem się, zobaczywszy taki widok. Ta brzoza rosła tu od zawsze. Odkąd pamiętam. Musiała  komuś przeszkadzać. 





Po wyjściu z hotelu zajrzeliśmy na chwilę do szkoły muzycznej. Ta dzisiejsza wyprawa miała pokazać Sławkowi Grabowskiemu najbardziej charakterystyczne miejsca w Prypeci. Sławek przyjechał po raz pierwszy do strefy. Mam nadzieję, że nie ostatni.



Naprzeciwko szkoły muzycznej jest Dom Usług. Ktoś na Wikimapii błędnie nazwał go - stacja obsługi.


Stąd już niedaleko do portu. Widok, jaki nam się ukazał, był niezwyczajny. Ta część przystani była do niedawna pod wodą. W kwietniu 2015 roku zaczęła się wynurzać, aby jesienią pokazać się całkowicie.


Ja nie miałem śmiałości, żeby wejść na tę przystań. Seba śmiało, bez zastanowienia poszedł aż do końca. 








Autokar miał czekać na nas na placyku przy szpitalu. Było jeszcze trochę czasu. Zajrzeliśmy do jednego z trzech budynków stojących w pobliżu portu. Był to budynek przy ul. Przyjaźni Narodów 15.




Wejście do szpitala jest przez wybite okno. Pokazywałem już tę poczekalnię wielokrotnie.












Człowiek uczy się całe życie. Oto w szpitalu w Prypeci mogliśmy zobaczyć, jak jest zbudowana kobieta. Na planszach.








Szpital, tak jak i wszystkie inne budynki w Prypeci, robi przygnębiające wrażenie.

Kiedy wracaliśmy "elektriczką" do Sławutycza,  Michał Krzyszczuk sprawił mi ogromną radość i niespodziankę. Podziękował mi za tego bloga. To właśnie moje opisanie wypraw do Czarnobyla skłoniło go do przyjazdu. To najlepsza nagroda, jaka mogła mnie spotkać za to moje pisanie. 

3 komentarze:

  1. Dlaczego Czarnobyl Cię fascynuje?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za zainteresowanie moim blogiem i moją pasją. No cóż, to bardzo trudne pytanie, na które do tej pory nie znalazłem odpowiedzi. Kiedy pojawiłem się w strefie po raz pierwszy wiedziałem już, że muszę do niej wracać. Strefa jest niezwykłym miejscem na ziemi. Jest darem, musimy dobrze ten dar wykorzystać. W strefie są rośliny, zwierzęta, żyją ludzie. Strefa Czarnobylska jest zaprzeczeniem dotychczasowych wyobrażeń o miejscach skażonych. W Sławutyczu mam przyjaciół, w Kijowie w Kołomyi. W wielu miejscach na Ukrainie. Odwiedzam ich jak tylko mogę, a przede wszystkim jadę do mojej ukochanej strefy. Fotografuję wszystko co mogę bo z każdym rokiem miejsca w strefie zmieniają się, a to za sprawą człowieka, a to za sprawą przyrody. No cóż póki sił starczy będę jeździł...Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam już chyba w Wyborczej, że przyroda w tym rejonie dobrze sobie radzi i ma o wiele mniej powikłań, niż się spodziewano. A ludzie? Powinnam przeczytać inne Twoje wpisy. Na pewno o tym piszesz.Zdjęcia budynków są bardzo przygnębiające. Ale nie chodzi o nastrój, lecz o prawdę. Pozdrawiam Cię.

      Usuń