Translate

niedziela, 21 lipca 2013

Wyprawa szósta do Czarnobyla - marzec 2013

Piąta wyprawa pozostawiła po sobie niedosyt i smutek. Pewna epoka się skończyła. Potrzeby pozostały. Już w końcu ubiegłego roku Marek Rabiński napisał do mnie maila z informacją o stronie chernobylwel.com .
Tak więc pod koniec ubiegłego roku umówiliśmy się na wyjazd. Najbliższy termin, który nam pasował to był początek marca. Zarezerwowaliśmy miejsce na stronie chernobylwel.com . Marek zarezerwował hostel Why Not Kiev . Polecamy, miła atmosfera, mili ludzie i położenie bardzo dobre. Niedaleko od dworca. Jakieś półgodziny piechotą. Prosta droga. Zdecydowaliśmy się jechać pociągiem. Ponieważ wyprawa miała się zacząć w piątek 1 marca, zdecydowaliśmy się wyjechać z Warszawy 26 lutego. Mieliśmy trzy noclegi w hostelu. Dwa przed wyprawą i jeden po. Optymalne rozwiązanie. Prawie trzy dni w Kijowie, dwa w strefie i dwa w podróży.
Przyjechałem do Warszawy około godziny trzynastej. Do odjazdu pociągu miałem ze trzy godziny. Przesiedziałem w barze kanapkowym, jadłem, piłem wodę i czekałem. W końcu czas minął i poszedłem na peron. Marek przyszedł po chwili i wsiedliśmy do naszego wagonu. Rozpoczęła się szósta wyprawa.
Wagon sypialny, którym jechaliśmy jest bardzo podobny do polskich wagonów.



W wagonie sypialnym są dwie ubikacje. Jedna, tuż przy przedziale wagonowego, bardzo mała, a ta prezentowana na zdjęciach znajduje się z drugiej strony wagonu. Pokazuję ją bo jest niezwykle ciekawa. Nigdy nie jeździłem wagonami ukraińskimi więc wszystko było dla mnie nowe i interesujące. Otóż spuszczanie wody odbywa się poprzez naciśnięcie tego białego przycisku, który wygląda jak włącznik światła.


Naprzeciwko sedesu jest umywalka z dużym lustrem. Co najdziwniejsze woda była cały czas. Do końca podróży. Pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych jeździłem wagonami sypialnymi to woda kończyła się już po godzinie lub dwóch.



Kolejną ciekawostką jest informacja dotycząca użytego papieru toaletowego, który należy wrzucać do kosza, a nie do sedesu. Dotyczy to zresztą całej Ukrainy!


Podróż pociągiem upłynęła nam spokojnie. Oprócz nas w przedziale był jeszcze Pan, który wracał do siebie na Ukrainę. Mieszkał tam od dwudziestu kilku lat. Pracował w telekomunikacji i budował centrale telefoniczne. Miał Ukraińską emeryturę. Od czasu do czasu przyjeżdżał do Polski - do syna.
Przekraczanie granicy autokarem ćwiczyłem pięć razy. Teraz przekraczaliśmy ją pociągiem co było niezwykle interesujące. Zmieniano wózki wagonowe, a operacja ta jest wielce ciekawa. W pierwszym i ostatnim przedziale są olbrzymie sworznie, dzielone wzdłuż osi na cztery  lub trzy części. Nie widziałem tego dokładnie. Pracownik zespołu zmieniającego wózki wagonowe, wchodzi do przedziału, budzi śpiącego na dolnym łóżku, podnosi je i wyjmuje sworzeń. Wagon unoszony jest w górę, podstawiane są nowe wózki o szerszym rozstawie kół i wagon jest opuszczany a sworzeń ląduje na swoim miejscu. Operacja trwała około godziny. Pociąg wjechał do specjalnego budynku gdzie każdy wagon poddany był takiej operacji.
W przedziale było bardzo gorąco. Drzwi do przedziału trzymaliśmy otwarte ale później ktoś je zamknął. Spaliśmy smacznie  aż do Kijowa. Rano wypiliśmy herbatę. Wieczorem też ją piliśmy, a jej niezwykłość pokazuje na poniższych zdjęciach. Herbata ekspresowa w postaci "pałeczek" zalewanych wrzątkiem.


Wysiedliśmy z pociągu i podziemnym przejściem wyszliśmy z dworca. Do Hostelu Why Not Kijev? droga była prosta. Z dworca doszliśmy do ulicy Saksagańskiego, skręciliśmy w prawo i odszukaliśmy Hostel, który mieści się w budynku pod numerem 30. Droga zajęła nam około pół godziny. Szliśmy pieszo, było blisko i nie chcieliśmy brać taksówki. W hostelu spotkała nas niespodzianka. Właścicielką hostelu jest polka, dziewczyna, która studiowała w Kijowie. Otworzyła dwa hostele w Kijowie i jeden w Tbilisi. Zakwaterowaliśmy się, poznaliśmy zasady obowiązujące w hostelu. 




Zmyliśmy z siebie brudy podróży i jak nowo narodzeni wybraliśmy się z Markiem na spacer po Kijowie. Pogoda była przepiękna jak na 27 dzień lutego. Słonecznie, mało śniegu. Ulice czyste, zadbana. Ludzie na ulicach, tak jak u nas, śpieszą się. Każdy pędzi gdzieś w interesach. Zdjęcia z ulic Kijowa robiłem moim nowym nabytkiem Nikon Coolpix AW100. Ma jedną zaletę, nie widać kiedy robię zdjęcia, nic się nie wysuwa, żaden obiektyw. Aparat jest niewielki ale robi poprawne zdjęcia. Co prawda jedynie w formacie jpg ale też można je trochę poprawić.





























Kijów jest przepiękny. Chodziliśmy po jego ulicach rozkoszując się widokiem. Poszliśmy na Kreszczatik, zjedliśmy w Puzatej Hacie. Chodziliśmy ulicami Kijowa aż do wieczora. Mieliśmy cały dzień następny na zwiedzanie. W Hostelu spędziliśmy wieczór jedząc lazanię zrobioną przez Lidkę, właścicielkę hostelu. Rozmawialiśmy z jej wspólnikiem - Amerykaninem i z innymi ludźmi. Byliśmy trochę zmęczeni. Pierwszy dzień w Kijowie minął szybko. Następnego dnia rano rozpoczęliśmy wędrówkę ulicami Kijowa. Pojechaliśmy metrem na Plac Kontraktowy. Cały ten dzień zaplanowaliśmy na odwiedzenie ulubionych miejsc. Zaczęliśmy od Ukraińskiego Narodowego Muzeum "Czarnobyl". Muzeum to przedstawiłem już opisując moją pierwszą wyprawę. Chętnie wróciłem tu żeby zobaczyć co się zmieniło.
Muzeum mieści się w dawnym Budynku Remizy Strażackiej. Jest trochę na uboczu, ukryte ale widoczna z daleka wieża remizy wskazuje drogę. Przed Muzeum zgromadzono trochę sprzętu. Pokazano rodzaje sprzętu jaki był wykorzystywany w likwidacji skutków awarii.
Muzeum ma specyficzny charakter. Jest przekazem multimedialnym pokazującym awarię w ЧАЭС i jej skutki. Wprowadza nas w klimat i atmosferę tamtego czasu, o ile to w ogóle możliwe. Jednakże jesteśmy w stanie wyobrazić sobie co się działo. Ile ludzi uczestniczyło w likwidowaniu skutków awarii. Czy nie warto zadać sobie pytania czy dzisiaj byłoby to możliwe? Fukushima jest doskonałym przykładem. Wikipedia podaje informację o pięćdziesięciu bohaterach (członkach ekip ratowniczych), którzy zostali w strefie podwyższonego promieniowania. Nie wiem co się tam dzieje, nie śledzę tego. Często spotykam się z pytaniem czy pojadę do Fukushimy? Jeszcze nie wiem. Japonia jest dla mnie tak odległym krajem, kulturowo, cywilizacyjnie, że nie ciągnie mnie tam wcale.  Wracając do Ukraińskiego Narodowego Muzeum "Czarnobyl" to muszę powiedzieć, że jego charakter, pomimo dość specyficznej formy, przemawia do mnie i jak sądzę do innych. Nie mówi o przyczynach, a pokazuje nieszczęście ludzi i upamiętnia ich rolę.






Muzeum składa się z ekspozycji prezentowanych na piętrze. Parter zajmują zapewne biura, jak również szatnia i kasa. Mały przedsionek pokaże przy wyjściu z Muzeum.  Wchodząc do sal ekspozycyjnych widzimy zawieszone tablice z nazwami miejscowości znajdujących się w strefie.


Pierwsza sala nic, a nic się nie zmieniła. Te same ekspozycje. Ta sama symbolika.


 










W przejściu do drugiej sali umieszczono drzewo, które wyrosło w kołysce w jednej z wiosek. Symbolika jest wzniosła i pełna patosu. trudno się dziwić.

 
 Nowością w Muzeum jest system informatyczny Księga Pamięci, który pozwala na wyświetlenie informacji o uczestnikach awarii w Czarnobylu.


Ujęci w systemie są jedynie ci "likwidatorzy", którzy wypełnią taką ankietę.


To samo drzewo  pokazuje w innych kolorach. Oświetlenie wspaniale pokazuje nastrój tego miejsca. Jak widać na zdjęciach mamy szczęście. W Muzeum jesteśmy sami i obsługa. Możemy robić zdjęcia wszystkiego co uważamy za godne uwiecznienia.
























Ciekawostką Muzeum jest  obraz amerykańskiej artystki - Launy. Obraz stworzony został ze słów poematu.












Przybliżyłem nieco prezentowany medal za udział w akcji likwidacji skutków awarii w Czarnobylu. Posiadam kilka takich medali, jak również kilka innych pamiątek, które udało mi się kupić. Oto one:







 W pierwszej sali znajduje się makieta trójwymiarowa, widoczna na tym zdjęciu poniżej, która pokazuje awarię w Czarnobylu.


 





 Ostatnia sala ma specyficzny charakter. Symbole religijne, symbole polityczne.


Środek sali symbolizuje posadzkę reaktora, której pilnują likwidatorzy. Na przeciwko drzwi wejściowych widoczne są plansze ze zdjęciami dzieci, również w kształcie rdzenia reaktora.




A oto i symbole polityczne, które pokazują obchody siedemdziesięciolecia Rewolucji Październikowej. Uważny obserwator odkryje znaną twarz z tamtego okresu.



No cóż, symbole religijne pokazują odwołanie się do religii w sytuacji zagrożenia i cierpienia. Pamiętajmy, że ludzie ewakuowani ze strefy stracili wszystko. Przede wszystkim nadzieję. Najbardziej poszkodowani zostali mieszkańcy Prypeci. Odrzuceni przez społeczeństwo, napiętnowani! Oni mieli wszystko! W tamtych czasach życie w Prypeci to był raj. Szacunek społeczny, dobra materialne, szkoły, przedszkola. Żadnych problemów egzystencjalnych. To oni byli elitą, zasługiwali na to wszystko co mieli. I nagle koniec! Biedni ludzi z okolicznych wiosek, które ewakuowano, mieli niewiele. Ich stratą było właśnie to, że musieli opuścić swoje domy, swoje miejsce na ziemi. Prypeć była nowym miastem i miała nowych mieszkańców. Wioski były tam od zawsze, przynajmniej dla ich mieszkańców. Najbardziej wzruszające zdjęcie jakie znalazłem w sieci przedstawia dwie kobiety, które prawdopodobnie udają się do punktu ewakuacji. Pierwsza z nich, zapłakana przyciska zapewne kota, którego tylna łapa zwisa. Osłania go garnkiem. Druga niesie niewiele, choć i tak, ciężkich rzeczy. To zdjęcie pokazuje co tak naprawdę jest ważne. Warto się zastanowić wyrzucając pieniądze na kolejne niepotrzebne gadżety.





















Wyjście z Muzeum skłania do pochylenia głowy przed nazwami wiosek zamkniętej strefy, które umarły.

 
A oto i wspomniany na wstępie przedsionek, który służy do eksponowania różnych wystaw.




Opuszczaliśmy Muzeum w przekonaniu, że zmian jest niewiele. Spędziliśmy tu ponad dwie godziny szukając i czytając. Wydaje mi się, że każdy, kto interesuje się tą tematyką,  powinien tu przyjść. 

Przy Placu Kontraktowym jest Puzata Hata . Każdy z tych barów szybkiej obsługi ma inny charakter i wygląd. Jedzenie jest podobne. Ten bar położony jest na piętrze i jest bardzo duży. Po zjedzeniu obiadu udaliśmy się na zwiedzanie Kijowa. Tym razem chcieliśmy odwiedzić Ławrę Pieczerską i Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej

Pojechaliśmy metrem. Przesiadkę mieliśmy na stacji Kreszczatik, a wysiedliśmy na stacji Arsenalna. Tuż za stacją  Arsenalna rozciąga się Park Sławy. Oto Aleja widokowa Parku Sławy.





Przed nami przepiękna panorama Dniepru.




Stojąc przy Pomniku Ofiar Wielkiego Głodu można zauważyć  kopuły Ławry Pieczerskiej.



Ten budynek wyglądający jak bunkier  to zwykła toaleta publiczna.





Po drodze minęliśmy wejścia do Ławry Pieczerskiej. Ze względu na zakaz fotografowania i jakieś uroczystości odstąpiliśmy od zwiedzania Ławry Pieczerskiej. Poszliśmy do Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Muzeum to jest w zasadzie kompleksem Muzeów. Pokazywałem już je w poprzednich wyprawach. Jest to jednak wspaniały punkt zwiedzania Kijowa, że warto tam zajrzeć w każdej wolnej chwili. Muzeum leży po drugiej stronie Ławry Pieczerskiej. Oto rozkoszując się widokami z Panoramy widokowej Parku Sławy poprzez doznania duchowe Ławry docieramy do Kompleksu Muzeów. Historia ta bliższa i ta dalsza splata się. Ten kompleks Muzeów  wypełnia niesamowitą rolę. Widziałem tam jesienią 2011 roku rodziny z dziećmi. Dziadkowie tłumaczyli wnukom zastosowanie zgromadzonych środków bojowych. Opowiadali o bohaterstwie. To miejsce to wspaniałe doświadczenie patriotyczne młodych Ukraińców. To wspaniała nauka swojej historii. Nie da się zapomnieć Ofiar Głodu, Ofiar Wojny. Każdy kto tam przychodzi musi wiedzieć, że za jego wolność ginęli żołnierze. Nie ma tu polityki, są tylko uczucia.
































Kompleks Muzeów jest olbrzymi. Jakże wielka musiała być radość zwycięzców żeby upamiętnić swoje zwycięstwo. Jak wielki był wysiłek walczących! 

Po zwiedzeniu Muzeum mieliśmy jeszcze dużo czasu. Wróciliśmy na Kreszczatik. Tutaj również jest Puzata Hata, w Pasażu, tuż po prawej stronie. Ten bar umieszczony jest w piwnicy budynku. Oprócz części barowej ma część kawiarnianą. I tu, i tu wygodnie spędziliśmy czas. Powrót do hostelu zajął parę godzin, odwiedziliśmy swoje ulubione sklepy na Bezarabskim Rynku i wróciliśmy do hostelu. Przygotowania zajęły nam trochę czasu ale i tak zdążyliśmy jeszcze na kolację oczywiście w Puzatej Hacie. Tym razem na ulicy Czerwonej Armii 40. Blisko od hostelu. I ta restauracja ma zupełnie inny charakter od pozostałych. Na dole zjedliśmy kolację, a na górze raczyliśmy się piwem akasamitnym i tortem orzechowym. Przy mojej cukrzycy to nawet wskazane, cha, cha... 
Kijów i jego uroki to dla mnie ucieczka od codzienności i wszelkich problemów. Staram się tam żyć intensywnie nie zważając na choroby, troski i zmartwienia. Taki wieczór w Puzatej Hacie to wspaniały relaks. Tym bardziej, że następnego dnia mieliśmy jechać do Czarnobyla.
1 marca2013 roku wstaliśmy wcześnie rano i poszliśmy na miejsce spotkania. Na dworcu kolejowym tuż przy McDonald's. Mieliśmy trochę czasu. Śniadanie musieliśmy zjeść, niestety na zewnątrz. W środku nie było miejsca. Po śniadaniu odszukaliśmy organizatora wyprawy i udaliśmy się z całą grupą do busów. Samą jazdę pamiętam tylko, że było nam z Markiem bardzo ciasno. Ponieważ w busie było dużo miejsca to później rozsiedliśmy się. Droga do Czarnobyla zajęła około dwóch godzin. I oto pojawił się checkpoint Dityatki.  Spotkaliśmy tu naszą znajomą Vasiliskę i Maxima.










Odprawa była szybka, bez zbędnych formalności. Sprawdzono paszporty i wjechaliśmy do strefy. Nareszcie. 

Po drodze mieliśmy okazje zobaczyć stado koni Przewalskiego. Mary Mycio w swojej książce - Piołunowy Las - historia Czarnobyla opisuje wspaniale strefę. Warto ją przeczytać.





I oto znowu byłem w strefie. Radość przeogromna. Znowu wjeżdżałem do Czarnobyla. Tym razem z drugiej strony.



Oto Czarnobyl wita przyjeżdżających, a z drugiej strony żegna wyjeżdżających życząc szczęśliwej drogi. 
Zostaliśmy zakwaterowania w Hotelu Chernobyl - Interform Agency . Jak wyglada ten hotel? Proszę spojrzeć.








Nie wiem czy to jest standard ale dostaliśmy Z Markiem apartament dwu pokojowy. Kibelek, łazienka.







Szafy bez wieszaków.


 A to hall po przeciwnej stronie od wejścia.


Zostawiliśmy bagaż i udaliśmy się w dalszą drogę - do Elektrowni. Wyjeżdżając z Czarnobyla ulicą Kirowa odwiedziliśmy sklep "Polesie". Dobrze, jak na tamte warunki, zaopatrzony. W sklepie można kupić artykuły spożywcze, pamiątki. Alkohol.  Dobry, wiejski sklep. Można płacić kartą.




Tuż za ulicą Lenina znajduje się straż pożarna. Przed jej zabudowaniami stoi wspaniały pomnik strażaków. Napis na pomniku głosi - Tym, którzy uratowali świat. Zrobiłem kilka zdjęć temu pomnikowi wykorzystując technikę cyfrową i analogową. Trochę obrobiłem używając Adobe Photoshop Lightroom.














Wszystkie wyprawy mają w tej chwili stałe elementy. Jest nim tenże pomnik. No bo czymże uczcić śmierć strażaków?
Następny element to placyk z modelami urządzeń biorących udział w likwidacji skutków awarii. Nie bawi mnie i nie interesuje. Nie pasuje, moim zdaniem, do strefy i tego wszystkiego co się stało. Ale to moje odczucie.


Wyjeżdżając z Czarnobyla mijamy checkpoint Leliv i już prostą drogą zmierzamy do Elektrowni. Robię trochę zdjęć przez szybę busa. Wszyscy tak robią pomimo tego, że bus ma przyciemnione szyby.











Bryła bloku trzeciego i czwartego ma wspaniały kształt. Nie przeszkadza mi już nowy komin wentylacyjny. Zastanawialiśmy się z Markiem, czy trafimy na zdejmowanie komina czy jeszcze nie. Ze względu na to, że kilka tygodni wcześniej zawalił się fragment dachu sarkofagu Francuzi wycofali swoich pracowników z placu budowy Arki. To właśnie dla Arki przyjechałem tu teraz. I oto spoza drzew wyłania się jej kształt.





Jedziemy na obiad do stołówki pracowniczej.  Wejście na stołówkę odbywa się poprzez kontrolę dozymetryczną.



Po obiedzie, w oczekiwaniu na pozostałych uczestników kilka zdjęć z placu przed stołówką.



Spoza drzew wyłania się znana bryła elektrowni. Dwa kominy wentylacyjne.


A to jest komin Przedsiębiorstwa dezaktywacji przemysłowej.


Przejeżdżamy do punktu widokowego pod sarkofagiem.  Jedziemy z drugiej strony elektrowni. Zapewne chodzi o to, żeby nie pokazać nam dziury w dachu.





Zdjęcia wykonywane przez przyciemnioną szybę busa nie są najlepsze. Poprawiłem je Adobe Photoshop Lightroom. Wpisują się, jak sądzę, w wyobrażenia o zonie.




I oto cel mojej podróży. Arka. Niebawem zmieni ona wszystko. Przez lata kształt sarkofagu zapadł nam w pamięć. Przyzwyczailiśmy się do niego, stał się bliski. Arka zmieni to całe wyobrażenie. Czy stanie się bliska?
Nasza przewodniczka Vasiliska prosi aby nie robić zdjęć Arce i wielu innym obiektom. Jest to zabronione. Oczywiście nikt tego nie słucha. Przyjechaliśmy tu właśnie po to. To jest nasz cel. Przecież chcemy pokazać całemu światu co się robi w sprawie naszego bezpieczeństwa! Co tu może być tajnego, co ktoś chciałby ukraść? Jaką myśl inżynierską? Nie rozumiem Ukraińców z ich dziwnymi ograniczeniami.



Jak tylko zatrzymaliśmy się na parkingu Placu Widokowego to schowałem się za busem i zrobiłem serię zdjęć.
 


Oto cała Arka. To dopiero początek ale wygląda niezwykle interesująco. Na tym filmie można zorientować się w wielkości tego przedsięwzięcia.


 Plac widokowy jest mi doskonale znany. Wiem co zobaczę. Tym razem ważne było jak to pokażę. Chciałem oddać charakter tego miejsca. Czy się udało?






Zrobiłem kilka zdjęć teleobiektywem.  Pokazują mizerną kondycję sarkofagu. Niestety, nadeszła już pora na Arkę.
 







Od pierwszej wizyty w tym miejscu zastanawiam się co mogą oznaczać te rzeźby? Nikt nie umie mi odpowiedzieć na to pytanie. Odpowiedź wydaj się jest prosta. To zwykłe ozdoby jakich pełno w różnych miastach Ukrainy. W Sławutyczu, Kijowie spotyka się różne rzeźby przy ulicach w parkach. Ale czy tak jest w tym przypadku? Tego nie wiem.






A oto i cała nasza grupa. Grupa międzynarodowa - Polacy, Niemcy, Duńczycy, Anglicy, Holendrzy, Słowacy. Zdjęcie zrobił nasz kierowca busa.  Te maseczki to wymóg dyrekcji strefy. Nie chronią przed niczym ale musieliśmy je mieć założone. Niekoniecznie na twarzy.

Przed nami kolejny punkt wyprawy - Prypeć! Jedziemy tam pomijając symbol miasta na rozwidleniu dróg. Przyjedziemy tam później. W maju 2012 roku, kiedy Vassiliska przeżywała rozterki związane z poleceniami jakie dostała od swoich przełożonych, a naszymi potrzebami zaproponowałem jej żebyśmy zwiedzili dworzec autobusowy. I jak widzę wszedł on do stałych fragmentów wypraw. Celowo mówię wypraw, a nie wycieczek. Jestem negatywnie nastawiony do ocen jakie media wystawiają ludziom, którzy chcą zobaczyć różne miejsca na świecie. Wygodnie jest komentować, oceniać siedząc przed komputerem popijając piwko. A nie warto czasami ruszyć tyłek i zobaczyć na własne oczy to wszystko? A nie mówić o turystyce czarnobylskiej! Każdy z uczestników takich wypraw ma swój cel! Każdy chce coś zobaczyć. Coś swojego. W poprzednich wyjazdach spotkałem wspaniałych ludzi, którzy tak jak ja, spełniając swoje marzenia doznawali niesamowitych przeżyć. Ja poznałem Marka Rabińskiego i dzięki niemu zobaczyłem takie miejsca, o których można tylko pomarzyć. Czasami brakuje zwykłej odwagi żeby wejść do budynku czy do podziemi. Czego się obawiamy? Promieniowania? Na pewno nie chociaż są w Prypeci miejsca pod tym względem bardzo niebezpieczne. Obawy są czysto techniczne. Ponieważ, budynki są zniszczone, pokrywy studzienek pokradzione, wszędzie czyha niebezpieczeństwo złamania nogi, upadku, nadziania się na wystające pręty etc. Ale to właśnie daje tak ogromna potrzebę bycia tam właśnie. Przełamywania strachu, walki z sobą. Rozpisuję się trochę o sobie ale moje powody bycia w strefie są prozaiczne. Zmieniam całe swoje życie. Już i tak za późno! Walczę z cukrzycą. Na razie wygrywam. Stąd pośpiech, chęć zobaczenia jeszcze kilku ciekawych miejsc. Poznania kilku ludzi.


Na "Moście Śmierci" jest kolejny stały punkt. Roztacza się stąd widok na wjazd do Prypeci, Elektrownię i stację Janów.




Widok na Arkę z "Mostu Śmierci" pokazuje wielkość i rozmiar przeprowadzanych prac budowlanych. Doskonale widać, że jeszcze trochę trzeba ją podnieść.


 Tuż przy wjeździe do Prypeci znajduje się doskonale znany punkt kontrolny. Nie wolno go fotografować. Jakoś się udało.





Jedziemy ulicą Entuzjastów na dworzec autobusowy. Teraz ulica ta jest poza ogrodzeniem miasta. Trzeba najpierw zameldować grupę w punkcie kontrolnym, a dopiero potem można jechać na dworzec. Tak też się stało. Budynki na zdjęciu poniżej stoją przy ulicy Przyjaźni Narodów.





Organizator wypraw przygotował albumy zdjęć miejsc sprzed katastrofy. Dominik - organizator wyprawy z firmy chernobylwel.com  pokazuje właśnie dworzec autobusowy.

To miejsce kiedyś wyglądało tak:



A to co z niego zostało:















 



Zawsze, kiedy staję na Placu Centralnym Prypeci, czuję niesamowite uczucie spełnienia. Oto po raz kolejny mogłem tu stanąć! Oto Plac Centralny zimą.






Vasiliska pokazuje zdjęcia tego miejsca sprzed awarii.









Pałac Kultury "Energetyk", tym razem znowu w zimowej szacie. Widziałem to miejsce tyle razy, a za każdym razem odnajduję coś nowego.










Wesołe miasteczko jest stałym fragmentem zwiedzania. Każdego przyciąga Diabelski Młyn i dwa gorące punkty na tym terenie. Dwie studzienki, jedna mniej więcej na środku placu, a druga tuż przy samochodzikach wykazują duże promieniowanie.












Od jakiegoś czasu w Prypeci pojawiły się kosze na śmieci. Rozumiem Dyrekcję strefy ale moim zdaniem, nie pasują do tego miejsca.





W Wesołym Miasteczku spędziliśmy dużo czasu. Dziewczyny wraz Markiem ulepiły bałwana. Marek użyczył mu swojej czapki, okularów, maseczki i dozymetru. Stalker jak żywy!





I znowu porównanie rzeczywistości ze zdjęciami sprzed awarii.



Poprzez zaspy Placu Centralnego kierujemy się do Szkoły Muzycznej i Kinoteatru "Prometeusz".






 I oto Szkoła Muzyczna. Jak zawsze robi wrażenie wspaniała mozaika.


W szkole mamy standard. Sala koncertowa i fortepian.




Już jest wieczór. Powoli zapada zmrok. Ostanie chwile wykorzystujemy na szybkie zwiedzanie Pałacu Kultury i Hotelu "Polesie".










Hotel "Polesie" przyciąga wszystkich bo ma wspaniały taras widokowy. Byłem tu kilka razy i za każdym widoki z tego miejsca sprawiają na mnie ogromne wrażenie.


Oto elektrownia w pełnej krasie i poniżej radar "Duga 3".



A to widok na Centrum Restauracyjno-Handlowe i bloki przy ulicy Łazariewa.



A to słynny Biały Dom i sklep Raduga.




Nigdy nie spodziewałem się tego, że będę kiedykolwiek w Czarnobylu nocą. I oto nagle stało się. Oto zdjęcia elektrowni po zmierzchu.






Przed dojazdem do hotelu zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepie "Polesie" w Czarnobylu.


Kolacja w stołówce Novarki przy ulicy Szkolnej 8 w Czarnobylu. Jedzenie w Czarnobylu jest bardzo smaczne. Są to smaki znane wszystkim Polakom.






Wieczorem, po kolacji wzięliśmy udział w imprezie integracyjnej. Rozmawialiśmy, śpiewaliśmy i wspominaliśmy.
Noc minęła szybko i zaczął się kolejny dzień. Śniadanie zjedliśmy znowu w stołówce Novarki.



Zwiedzanie zaczęliśmy od Centrum Czarnobyla. W budynku dawnego sklepu otwarto teraz Muzeum Czarnobylskie. Udało się je zwiedzić.






Budynek pokrywają przepiękne freski o dziwnej dla nas symbolice żurawi i ich związku z ludźmi. Symbole żurawi występują zresztą we wszystkich pomnikach  dotyczących awarii. Czy Muzeum zachwyca? Moim zdaniem nie i jest po prostu punktem propagandowym. Składa się z przedsionku, salki telewizyjnej i sali ekspozycyjnej. W salce telewizyjnej można obejrzeć film o awarii.


W salce ekspozycyjnej spotyka nas niespodzianka. Olbrzymia instalacja z przedmiotami symbolizującymi tragedię mieszkańców.






Dla mnie, najciekawsze są zdjęcia eksponowane na ścianach muzeum.








 
Następnym punktem zwiedzania jest cerkiew.




Kolejnym punktem, po drodze do Prypeci  zajeżdżamy na chwile do Przedszkola w zlikwidowanej wiosce "Kopacze"












Punkt widokowy przy wjeździe do elektrowni  daje możliwość zobaczenia radaru "Duga 3". Oto kilka impresji tego miejsca.







Tym razem nie zatrzymywaliśmy się w elektrowni ale od razu pojechaliśmy do Prypeci.


Oczywiście znak Prypeci musi być sfotografowany przez wszystkich. Mnie zachwycił widok rozwidlenia dróg. Poprawiłem zdjęcia w Photoshopie i udało mi się, jak sądzę, nadać odpowiedni wygląd strefy...
 





Las lubi gospodarza - głosi napis na planszy przydrożnej. Zapewne pozostałość po okresie minionym.
Eksplorację Prypeci zaczynamy od ulicy "Drużby Narodów". Oto słynny pomnik Przyjaźni Narodów skryty w zaroślach. Teraz jest dość dobrze widoczny.


 Mijamy sklep - Uniwermag.


 A to Pralnia Chemiczna Samoobsługowa. Coś się w niej dzieje. Widać kawałek niebiesko białego autobusu. Podczas wyprawy w maju 2012 roku widać było zagospodarowanie tego miejsca. Teraz po odśnieżonej drodze widać, że w dalszym ciągu budynek jest wykorzystywany.



 Idziemy w kierunku portu i kawiarni Prypeć. Po drodze mijamy zawalony już sklep - Bieriozka. Mijamy szpital z najsłynniejszym fotelem ginekologicznym.




 I oto jest Kawiarnia Prypeć .





 I kilka impresji z przystani portowej.








Byłem tutaj jesienią. Teraz mam możliwość obejrzeć to miejsce zima. Zatoka pięknie skuta lodem, na którym widać ślady.





A to budynek portu rzecznego

 
 


 Dominik pokazuje zdjęcie tego miejsca sprzed awarii.


 Po wyjściu z portu kierujemy się ulicą Nadbrzeżną do stadionu. Zaciekawienie wzbudza ogrodzenie z drutu kolczastego. Marek Rabiński wyjaśnia, że po awarii ta droga prowadziła na Białoruś i dlatego odizolowaną Prypeć od użytkowników drogi.




Idziemy w kierunku stadionu. Po drodze mijamy ślady po złomiarzach.




 
Jak widać Prypeć penetrują nie tylko ludzie. Wszędzie pełno jest śladów zwierząt. Życie w strefie kwitnie. Nie przeszkadza mu wcale podwyższony poziom promieniowania. Czy nie należy zrewidować naszych wyobrażeń o skutkach małych dawek promieniowania jonizującego?




I oto stadion miejski. Ten oto koleś na zdjęciu poniżej, nazwany przez nas "zombi" zatarł się. Powiedział, że chce wracać do hotelu, żeby zawieźć go busem bo jest zmęczony. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z czymś takim! Ja jadę do Prypeci w określonym celu. Nie powstrzyma mnie nic przed możliwością zobaczenia czegoś co już widziałem czy czegoś nowego! Jak można, nagle, znienacka powiedzieć, że już ma się dosyć. Na początku dnia, kiedy jeszcze nic się nie zobaczyło?








Po zwiedzeniu stadionu zastanawialiśmy się gdzie pójść. zaproponowałem przedszkole "Czeburaszka". Przedszkole to znajduje się tuż przy stadionie.





















 W przedszkolu tym byłem kilka razy. Za każdym razem wzbudza we mnie te same uczucia. Jestem wzruszony. Na zdjęciu powyżej pokazuje kolejne zdjęcie młota złomiarzy. Dziwnym trafem stoi tam od lat. Zapomniany.
W Prypeci jest wiele niebezpieczeństw. Pisałem już o tym wielokrotnie, że największym zagrożeniem, są studzienki. Otwarte studzienki, których pokrywy ukradli złomiarze. Na zdjęciu poniżej studzienka ma co prawda pokrywę ale jest odkryta i można łatwo w nią wpaść.


Na basen idziemy ulicą Sportową tuż przy Domie Usług "Jubileuszowy", przy którym jest znana skrzynka pocztowa pochłaniana przez rosnące obok drzewo.






Po raz kolejny jestem na basenie.  Basen "Lazurowy" jest stałym fragmentem zwiedzania. Jest to miejsce o tyle ciekaw, że używano go jeszcze wiele lat po awarii. Był w bardzo dobrym stanie. Jego obecny wygląd świadczy, jak zresztą wygląd całej Prypeci, o najgorszych cechach ludzkich. W Polsce wielokrotnie obserwuje wypasanie krów przy drogach. W rowach, przydrożnych pasach rolnicy wypasaja krowy. Dlaczego tam, tuż przy asfalcie? Bo to niczyje, bo nic nie kosztuje! Ta sama mentalnosć oprawców Prypeci! Niczyje, trzeba zabrać, wywieźć, sprzedać! Jak powinno wyglądać miasto opuszczone przez mieszkańców? Powinno wyglądać tak jak w chwili opuszczenia! I tyle! Skąd te zniszczenia? Samo się zrobiło?





  






Po wyjściu z basenu idziemy do centrum ulicą Łazariewa. Na zdjęciu poniżej budynek poczty.


Ulica Łazariewa krzyżuje się z ulicą Kurczatowa. Tuż za rogiem jest sklep "Woschod", myślałem, że jest sklep spożywczy czy tez kawiarnia, a w rzeczywistości był to sklep z odzieżą roboczą i środkami BHP.


Marek Rabiński zaprowadził mnie do wspaniałego miejsca, które jest niedaleko tego sklepu. 




Oto właśnie to miejsce. Do niedawna, podobno, te maski leżały spokojnie w kartonach. Były nowiutkie, pięknie zachowane. Teraz już nie są.  Ktoś porozwalał je dookoła. Warto było tu zajść bo jak zawsze z Prypeci przynoszę artefakty. Tym razem też się udało.
 





 Komu chciało się przynieść z ulicy Sportowej tenże szyld?



I nagle czas się skończył. Pożegnałem Prypeć. Zawsze żegnam ją z bólem. Bo nie wiem czy wrócę. Ale wracam. I nigdy nie przestanę! (Nigdy nie mów nigdy)


Jedziemy do Paryszewa. Po drodze żegnam się z elektrownią. zawsze takie rozstanie niesie z sobą pytanie czy wrócę? Czy jeszcze raz wrócę? Kto to wie!






Jeszcze jedno spojrzenie na dziurę w hali turbin i pomp. I wyjeżdżąmy ze strefy dziesięciokilometrowej.




 

Po minięciu punktu kontrolnego "Leliv"  skręcamy na Czernihów. Jedziemy do Paryszewa. W wiosce Paryszew był punkt dekontaminacyjny. Teraz jest straż pożarna i rodzina "Samosiełów". Zaczynamy od straży pożarnej.





 




Do rodziny Fiedorowiczów idziemy pieszo. Jest to daleko od straży pożarnej ale droga jest przepiękna.









 
 


 Pan Iwan Fiedorowicz z żoną wrócili dwa lata po awarii do swojego domu. Żyją tu dwadzieścia cztery lata. On ma 76, a ona 74 lata.

 









Pan Iwan Fiedorowicz opowiada historię swojego Zaporożca, który miał wypadek. Ciągle ma nadzieję, że go wyremontuje. Ta nadzieja ma już ponad dwadzieścia lat...









Vasssiliska rozmawiała z Panią Marią. Podszedłem i w zasadzie stwierdziłem, a nie spytałem - Ciężko Wam się tu żyje! Pani Maria powiedziała, - Nie, jesteśmy u siebie, pieniądze mamy, sklep przyjeżdża raz w tygodniu! Dobrze nam. Czy można coś jeszcze powiedzieć? Oto, naprawdę biedni ludzie są bardzo szczęśliwi. Są u siebie! To jest najważniejsze. Ja to doskonale rozumiem. Są razem i nic więcej nie potrzebują. To była najważniejsza rzecz w całej tej wyprawie.




Żegnamy strefę i wyjeżdżamy do Kijowa.



 Tym razem port Czarnobylski widziany z drugiej strony.


Przejazd do Kijowa to już pożegnanie. Ja za każdym razem żegnam się ze strefą. Nie wiem czy wrócę. Chciałbym bardzo ale nikt nie wie do końca co go czeka. Kijów był niebawem, po jakiś dwóch godzinach. Pożegnaliśmy się z towarzyszami wyprawy i wróciliśmy do naszego hostelu. Noc minęła szybko. Do odjazdu pociągu mieliśmy kilka godzin. Poszliśmy z Markiem pożegnać ulubione miejsca.








Z Majdanu wybraliśmy ulicę Sofijską. Celem naszej wędrówki było wzgórze Włodzimierzowskie czy jak kto woli Włodzimierzowska górka.





 Ulica Sofijska doprowadziła nas na Plac Sofijski, z którego na Plac Michajłowski prowadzi ulica Włodzimierzowska.




Jest to przepiękne miejsce. Jego spokój zakłócała dziwna maszyna, której przeznaczenia nie mogliśmy się z daleka domyśleć. Z bliska wszystko stało się jasne. Wykuwano lód zalegający na ulicy. Powstaje jednak pytanie czy nie lepiej było odśnieżyć we właściwym czasie?










Droga na Włodzimierzowskie wzgórze prowadzi obok Ministerstwa Spraw zagranicznych Ukrainy i kolejki Funikuler.







Na wzgórzu Włodzimierzowskim jest miejsce widokowe,  z którego zrobiłem kilka zdjęć. Oto 


















A oto pomnik Świętego Włodzimierza, ukryty wśród drzew.



Czas nas już zaczynał gonić, więc żegnając Kijów udaliśmy się do hostelu i w dalszą drogę, do Polski. Szliśmy ulicą Kościelną na Majdan, a stamtąd ulicą Czerwonoarmijską do ulicy Saksagańskiego.












Już siedząc w pociągu zastanawiałem się kiedy znowu będzie mi dane przyjechać w te strony? Pisząc te słowa jestem już po kolejnym wyjeździe i myślę to samo.






Tak więc skończyła się szósta wyprawa. Wróciłem do domu, do spraw zawodowych, rodzinnych i gonitwy dnia codziennego.
Chyba w czerwcu dostałem maila od strefazero.org czy jestem zainteresowany wyjazdem w lipcu 2013 roku. W pierwszym odruchu napisałem, że nie mogę bo miałem wiele spraw na głowie. Jednakowoż udało się i właśnie jestem po siódmym wyjeździe. Opiszę go niebawem.

Na koniec chciałbym zaprosić wszystkich na wspaniały wykład Pana Marka Rabińskiego.




2 komentarze:

  1. Jak zwykle rzetelnie in reportersko. Miałeś fantastyczne światło w Kijowie. Zdjęcia są super. Chyba zacząłeś też bawiś sie efektami. To mi się podoba pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Inna! Staram się. Pracuję nad siódmą wyprawą, a już planuję ósmą na październik. Jak mi wszystko wyjdzie to będę bardzo szczęśliwy. W tzw. międzyczasie skoczę na dzień do Szwecji 31 sierpnia. Czyli tuz tuż...

      Usuń