Translate

środa, 18 września 2013

Wyprawa siódma do Czarnobyla - lipiec 2013

Moja siódma wyprawa rozpoczęła się 2 lipca 2013 roku. Wyjechałem z Białegostoku pociągiem. Już samo wsiadanie do pociągu budzi emocje kolejnej wyprawy w znajome, co prawda miejsca, ale zawsze pełnej niespodziewanych zdarzeń. 
Miejscem zbiórki jest jak zawsze parking przed Muzeum Techniki w Pałacu Kultury i Nauki. Przyjazd autokaru zawsze budzi emocje. Każdy stara się zająć dobre miejsce. Dla każdego znaczy to zupełnie coś innego. Zwyczajowo, za kierowcą siada Paweł Mielczarek, a po prawej Marek Rabiński. Ja siadam za Markiem i jeśli jest niewielu uczestników to siedzę sam. Tym razem usiadł ze mną Adam Wziątek. Autokar był kompletnie zapełniony. Niestety, tym razem był to mniejszy autokar, tylko na 48 osób. Wszyscy pomieściliśmy się jednak i można było rozpocząć wyprawę. Podróż do Sławutycza jest sama w sobie wydarzeniem. Z reguły mija spokojnie chociaż bywają różne przypadki. Tym razem obyło się bez żadnych ekscesów. 


Nasz autokar zatrzymał się, jak zawsze, na parkingu przy Hotelu Europejskim. Tutaj oczekiwał na nas Sergiej Akulinin. Przydzielono nam mieszkania. 


Po rozwiezieniu wszystkich uczestników wyprawy i na nas przyszła kolej. Zamieszkaliśmy we trójkę, ja, Marek i Adam. Tym razem w Kwartale Moskiewskim. Zdjęcie powyżej przedstawia Kwartał Dobryniński

Nasze mieszkanie składało się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki. 




Mieszkanie bardzo zadbane. Najgorsze są klatki schodowe w blokach. Odrapane, poniszczone. Mieszkania natomiast są zawsze zadbane chociaż czasami bardzo skromne. 
Noc, po meczącej podróży zwykle mija szybko. Tak było i tym razem. Wstajemy zawsze wcześnie żeby się nie spóźnić. Łazienka podzielona na trzech w czasie godziny to dobre rozwiązanie. Około siódmej jest śniadanie w Restauracji "Sławutycz" Tuż obok jest niewielki sklep ATB. Można tam kupić wszystko co jest potrzebne. Ewentualnie po drodze na dworzec kolejowy w Sławutyczu.



Kolejka pracownicza do Elektrowni odjeżdża o 7:40. Tym razem też odjechała o czasie i mniej więcej 8:20 byliśmy na stacji Semihody w ЧАЭС. Wyjście ze stacji Semihody odbywa się przez punkt kontrolny za okazaniem paszportu.
Przed wyjazdem do strefy Siergiej Akulinin przeprowadził szkolenie dotyczące zachowania w strefie, po czym wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na placyk widokowy przed sarkofagiem bloku czwartego.

Jadąc zrobiłem zdjęcie przez szybę autobusu. Na pierwszym planie widać dźwig, który ma za zadanie usunąć stary komin wentylacyjny bloku trzeciego i czwartego.



Tym razem przygotowałem na wyprawę system przenoszenia sprzętu firmy Lowepro nazwany s&f czyli street and field. Miałem dwa aparaty, cztery obiektywy, flesz i pozostałe drobiazgi. Na tym zdjęciu mam na sobie całe oporządzenie wraz z plecakiem do jego przenoszenia, który zrolowany pozostaje na moich plecach i jest mało widoczny. System sprawdził się doskonale. Jedynym mankamentem były częste przejazdy autobusem co było o tyle kłopotliwe, że na plecach też miałem elementy systemu. Trudno mi było siadać. Jednakże w przypadku wymiany obiektywów, przenoszenia sprzętu i potem jego przewożenia w plecaku sprawdził się doskonale.

Muszę powiedzieć, że tym razem zaskoczenie było kompletne. Nikt nie zabraniał fotografowania Nowej Arki czyli nowego sarkofagu. Pozwoliłem więc sobie na uwiecznienie aktualnego stanu budowy.





Pierwszym punktem zwiedzania było centrum turystyczne, w którym wykład, tak jak w marcu, poprowadziła Pani doskonale mówiąca po angielsku.







W centrum turystycznym, tuż przy sarkofagu oprócz materiałów informacyjnych, w postaci plansz i możliwości odtworzenia materiałów filmowych znajduje się ogromny model sarkofagu skrywającego blok czwarty Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej.

Po wysłuchaniu prelekcji i obejrzeniu materiałów dotyczących nowej arki wyruszyliśmy do Prypeci. Po drodze zatrzymaliśmy się z drugiej strony elektrowni i można byo dokładnie zobaczyć arkę z drugiej strony.


Dopiero punkt odniesienia, jakim są ludzie w gondoli, pokazuje ogrom konstrukcji. A te czerwone pudełka widziane wcześniej to nic innego jak olbrzymie kontenery.




Konstrukcja arki czyli nowego sarkofagu, pokazuje ogromną mądrość i olbrzymie zdolności konstruktorów. Przecież, w pewnym momencie ta olbrzymia konstrukcja zostanie przesunięta nad istniejący sarkofag. Przez następne 200 lat zapewni bezpieczeństwo światu. 

Kolejnym punktem wyprawy była Prypeć. Od pewnego czasu "Most Śmierci" jest również stałym punktem zwiedzania. 


Pogoda w pierwszym dniu wyprawy była wspaniała. Słońce paliło niemiłosiernie. Jak na taką wyprawę było stanowczo za gorąco.  32 stopnie Celsjusza to bardzo dużo jak na warunki Prypeci. Natomiast światło było przepiękne. Aż za bardzo...



Do Prypeci wjechaliśmy Aleją Lenina. To jedyny wjazd od strony Elektrowni. Aleja ta powoli staje się nie przejezdna z racji agresywnej roślinności. Autobus ocierał się o pochylające się gałęzie drzew. Zatrzymaliśmy się jak zwykle na placyku przy Domu Usług - "Jubileuszowy". Tym razem podzieleni na kilka grupek, przez nikogo nie niepokojeni udaliśmy się w swoją drogę. Ulicą sportową doszliśmy do ulicy Lesi Ukrainki i poszliśmy w stronę słynnego chwytaka.





Chwytak jest zawsze ekscytujący. Rentgenometry pokazują olbrzymie promieniowanie. I to jest miejsce odwiedzane przez wszystkich. Każdy chce mieć zdjęcie pokazujące jak wielkie promieniowanie zmierzył jego rentgenometr. 
Po obejrzeniu chwytaka naszym celem, który zaproponował Marek, została baza OPCa. Był to olbrzymi zakład kiszenia ogórków, kapusty i kwaszenia mleka.






Po dość długiej drodze znaleźliśmy się przy wejściu do bazy.



Baza OPCa leży już poza granicami Prypeci, niedaleko stacji Janów. Отделы рабочего снабжения (ОРСы) czyli Wydziały Zaopatrzenia Robotniczego były bardzo rozpowszechnione w CCCP. Pierwsze pojawiły się w 1932 roku. Wikipedia podaje znaczenie (ОРСa) jako organizacja (przedsiębiorstwo), sprzedawca, który działa zarówno na prawach zakładu produkcyjnego lub jako organ gospodarczy - co by to nie znaczyło. Myślę, że było to coś w rodzaju naszych spółdzielni.










Baza to rozległy teren pełen budynków, których przeznaczenia można się jedynie domyślać. Zaglądaliśmy wszędzie, gdzie się tylko dało. 

Opuściliśmy bazę i poprzez last dotarliśmy do składowiska sprzętu, które oglądaliśmy z Markiem Rabińskim w maju 2012 roku. 




Jak widać niewiele się zmieniło.  Resztki sprzętu stoją tam gdzie stały.





Zastosowałem mój nowy nabytek - Samyang 8mm fisheye.  Obiektyw przekształcił rzeczywistość, która budzi grozę. Oto mamy swój postkatastroficzny świat!








Czas naglił, a więc udaliśmy się do autobusu i pojechaliśmy do Czarnobyla na obiad. Tym razem obiad jedliśmy w stołówce firmy Novarka. Właśnie w tej samej co w marcu tego roku. Stołówka ta znajduje sie przy ulicy Szkolnej 8 w Czarnobylu. Jedzenie bardzo dobre.


Opisywałem już to miejsce kilka razy. To samo centrum Czarnobyla. Oto pomnik Anioła i obok betonowa mapa strefy z zaznaczonymi miejscowościami.




Uderza niezwykły porządek, czystość i dbanie o każdy element tego miejsca.


A to pomnik oddający hołd tym wszystkim, których miejscowości zginęły. I oto żałobne plansze pokazują śmierć tychże miejsc.  Jest to pomnik jakby żywcem przeniesiony z Narodowego Muzeum - "Czarnobyl" z Kijowa.





Cerkiew w Czarnobylu jest ciekawym zabytkiem. Krąży legenda o tym, że podobno nie ma w niej promieniowania i ona jako jedyna oparła się skutkom awarii. Jakoś nie przyszło mi do głowy żeby sprawdzić jakie jest tam promieniowanie. Następnym razem zrobię to na pewno.



Mieliśmy szczęście. Tym razem udało się nam sfotografować prace konserwatorskie prowadzone w cerkwi.






Po zwiedzeniu cerkwi nieoczekiwanie dowiadujemy się, że jedziemy do portu. Do niedawna nie pozwalano na zwiedzanie portu. Tak więc za każdym razem wszystko w strefie się zmienia i co kiedyś było niemożliwe nagle staje się możliwe. 














Niewiele widać przez roślinność. Niewiele już z barek pozostało. Wszystkie zdjęcia robiłem teleobiektywem z drogi dojazdowej. Droga zjeżdża w dół jednocześnie skręcając w prawo. Już za zakrętem bujne zarośla odgradzają barki i nic nie widać. Z góry widok jest zdecydowanie lepszy.

Następnym, niezwykle ważnym punktem wyprawy jest pomnik strażaków w Czarnobylu. Tuż przy Straży Pożarnej duży pomnik zatytułowany - "Tym, którzy uratowali świat".





Pożegnaliśmy Czarnobyl. I tak zakończył się pierwszy dzień naszej wyprawy.

Dzień drugi rozpoczęliśmy śniadaniem w Restauracji "Słąwutycz". 



Potem droga na stację i przejazd kolejką do Elektrowni.



Na przeciwko stacji kolejowej w Sławutyczu znajduje się niezwykły budynek. Nieskończony, porośnięty drzewami, opuszczony.
Po przyjeździe do Elektrowni wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na placyk widokowy przy sarkofagu bloku czwartego. Tam wsiadł do nas przewodnik. A zdjęcie poniżej przedstawia wyjście ze Stacji Semihody na teren elektrowni.


Znowu nie odmówiłem sobie przyjemności sfotografowania arki. 



Po zabraniu przewodnika pojechaliśmy do Dyrekcji Elektrowni. Wysłuchaliśmy prelekcji o awarii oglądając olbrzymią makietę Elektrowni Atomowej w Czarnobylu.








Makieta znajduje się tuż przy sali konferencyjnej, której przednią ścianę zdobi fotografia Elektrowni.






Klatka schodowa ozdobiona została witrażami o dość czytelnej treści.




Po wyjściu z budynku Dyrekcji Elektrowni zatrzymaliśmy się na placu fotografując co się da, chociaż podobno nie można tam robić zdjęć.


Jest wiele pomników poświęconych ludziom, którzy zginęli w pierwszych dniach awarii. Przed budynkiem Dyrekcji Elektrowni znajduje się również taki Monument.



W środku Elektrowni, jak również w każdym innym miejscu strefy roślinność rozwija się doskonale.





 I w końcu to co jest głównym celem wyprawy - Prypeć.





Wjazd do Prypeci. Od tylu lat nie zbudowano nic lepszego niż te prowizoryczne budynki. Przejazd Aleją Lenina i znowu placyk przy Domu Usług  "Jubilejnyj". Podjęliśmy decyzję, że pójdziemy ulicą Sportową w kierunku Lesi Ukrainki. Po drodze mieliśmy dwa punkty do zobaczenia. Szkoła Średnia Nr 3 i Basen "Lazurowy" Te miejsca odwiedzaliśmy już wielokrotnie ale po raz kolejny chcieliśmy je zobaczyć. Do Szkoły Nr 3. Poszliśmy we trójkę. Ja, Marek Rabiński i Adam Wziątek. W szkole Adam nas opuścił bo chciał sam zwiedzać Prypeć.

W szkole jest wiele ciekawych miejsc. Najczęściej odwiedzanym jest stołówka szkolna, w której ktoś rozrzucił maski przeciwgazowe.



















Ze szkoły wyszliśmy w kierunku basenu. Ten niewielki kawałek drogi zajął nam trochę czasu bo roślinność uniemożliwiała nam przejście.



Udało się i znowu mogliśmy podziwiać zniszczenia basenu.









Tuż przy basenie, w gęstwinie drzew skryły się szczątki sygnalizacji świetlnej.


Ulica Sportowa doprowadziła nas do ulicy Lesi Ukrainki. Skręciliśmy w lewo, tak jak wczoraj. Dzisiaj jednak planowaliśmy dojść do I Dzielnicy miasta. Po drodze weszliśmy na chwilkę do budynku, a potem na plac  Laboratorium Dozymetrii Wewnętrznej.


 











Następnym punktem, do którego zmierzaliśmy był Sklep Sportowy.  Wielokrotnie przechodziłem obok i nigdy nie miałem okazji żeby tam zajrzeć. Tym razem udało się. Po drodze mijaliśmy wspaniałą zieleń drzew i krzewów, które powoli, powoli wchłaniają miasto.


 

Jeśli ktoś uważa, że strefa jest niebezpieczna to jak w takim razie wytłumaczy fakt bujnej roślinności i obecność wspaniałych jabłek. Jesienią najedlibyśmy się nimi do syta.  Tak zrobiliśmy dwa lata temu w zrównanej z ziemią wiosce Kopaczi.


Oto i wejście do Sklepu Sportowego. Wszelkie napisy zachowały się w doskonałym stanie. Zniszczenia typowe dla wszystkich budynków Prypeci.










Tą drogą wchodziliśmy. Teraz łatwiej jest mi pokazać jak wejście do sklepu zarosło. Jeszcze kilka lat i wejście tędy nie będzie możliwe.
Dalsza wędrówka ulicą Lesi Ukrainki doprowadziła nas do ulicy Kurczatowa, którą przeszliśmy w kierunku Placu Centralnego. Po drodze zaszliśmy w nasze tajne miejsce gdzie leżą artefakty.



Podjęliśmy decyzję o próbie przejścia na skróty, między blokami,  przez  Aleję Lenina w kierunku Klubu Sportowego Awangarda i Pralni Chemicznej.

Poszliśmy przejściem obok budynku Kurczatowa 27 i mijając zjeżdżalnię dla dzieci dotarliśmy do skrytych w zieleni trzech pawilonów handlowych.




 Udało się nam wejść do pierwszego pawilonu pełnego zniszczonych pianin.












Próbowaliśmy dostać się do pozostałych ale było to niemożliwe. Nie udało nam się również przedostać w kierunku Alei Lenina








Zawróciliśmy i wyszliśmy na Plac Centralny Prypeci. Taka zmiana planów zawsze podyktowana jest możliwościami. Trudno jest przedostać się przez  roślinność.


Aleja Lenina dobiega do ulicy Kurczatowa. Po prawej stronie tejże alei stoi okazały budynek, który nazywany był Białym Domem. Mieszkali tu wszyscy oficjele Prypeci tacy jak sekretarz partii, dyrektorzy, kierownicy. Cała śmietanka. Wchodziłem już do sklepu "Raduga" na dole budynku ale jeszcze nie byłem w Białym Domu. Decyzja była szybka. Wchodzimy na dach.






Tak wygląda ulica Kurczatowa w kierunku ulicy Lesi Ukrainki i części fabrycznej Prypeci, a poniżej ulica Kurczatowa w kierunku rzeki Prypeć.


Z boku Białego Domu zmyliło nas wejście. Niestety nie udało się tamtędy dostać na klatkę schodową prowadzącą na dach.



I stanęliśmy oto na podwórzu naszego budynku. Zainteresowała nas brzoza na balkonie. I to był najbliższy cel. 




Dotarliśmy na samą górę i odszukaliśmy interesujące nas mieszkanie.





I oto interesująca nas brzoza. Wyrasta z progu balkonowego. Już niemłode drzewo. Przetrwało w tych warunkach wiele lat.













Te schody prowadzą na dach. Marek podjął próbę wejścia. Poszedłem za nim. Moje oporządzenie przeszkadzało mi jednak na tyle, że  nie mogłem wejść przez otwór. Zdjęcie oporządzenia i pozostawienie na podłodze nie wchodziło w grę. Markowi jednak nie udało się wejść na dach. Tuż przy wysokim okienku stał połamany stołek. Trzeba byłoby szukać czegoś bardziej mocnego. Gdzie wśród tych ruin i poniszczonego sprzętu znaleźć coś odpowiedniego?





Zrobiliśmy zdjęcia wejścia na dach i powoli zaczynaliśmy penetracje budynku. Piętro po piętrze.


















Wyszliśmy z budynku. Zaczął padać deszcz.  Schowaliśmy się przy wejściu do sklepu "Raduga". Zjedliśmy batony, napiliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę. Celem miała być Szkoła Nr 1.










Zmieniliśmy jednak zdanie bo czas nam się już powoli kończył. Marek był rozczarowany, że nie udało się mu wejść na dach. Wybraliśmy więc taras widokowy Hotelu - "Polesie" jako kolejny punkt naszej wyprawy.





Widok z tarasu w Hotelu "Polesie" jest niesamowity. Poniżej Elektrownia i Nowa Arka. I olbrzymia ilość drzew i krzewów.
















To zdjęcie poniżej zrobiłem w chwilę po spotkaniu trzech ludzi. Jakież było moje zdziwienie, gdy na Placu Centralnym nagle jeden z nich mówi do mnie - priwiet Andrzej. Zamurowało mnie totalnie. Otóż był to przewodnik, który oprowadzał grupę cudzoziemców. Znał mnie z Facebooka.


Czas nieubłaganie upływał. Został nam jeszcze jeden punkt, dość standardowy, czyli Wesołe Miasteczko. Tamże w marcu Marek lepił bałwana.


Po drodze spotkaliśmy grupę cudzoziemców. Tak jak wyłoniliśmy się z zieleni drzew i w tę zieleń zanurzyliśmy się.









I tak oto dotarliśmy na punkt zbiórki przy Domu Usług "Jubilejnyj". Wyprawa powoli dobiegała końca. Pojechaliśmy jeszcze na Dworzec Autobusowy.  Dworzec fotografowałem już wiele razy ale tym razem zrobiłem tylko jedno zdjęcie dla punktu sprzedaży kwasu. W Kijowie kwas można kupić wszędzie kosztuje około 5 lub 10 hrywien.

Ostatnim punktem zwiedzania była stacja Janów


Zrobiłem sobie słitfocię przy wagonie na stacji Janów. 








Tym razem trudno było dojechać bo droga do stacji została zalana wodą. Chociaż na mapie nie widać żadnej rzeki, stawu czy bagna.

I to już ostatnie spojrzenie na strefę. Jedziemy do stacji Semihody, a stamtąd kolejką do Sławutycza. Koniec.

W Sławutyczu, jak już wspominałem, na koniec wyprawy w Chacie Guta odbywa się kolacja pożegnalna połączona z dekontaminacją, czyli raczeniem się bimbrem produkowanym przez właściciela. Atrakcje wieczoru to kolacja, bimber, no i oczywiście bania. Tym razem bania cieszyła się niesamowitym powodzeniem. Nie łatwo tam było wejść, a jak już się wyszło żeby się ochłodzić, to nie było mowy o powrocie. Wróciliśmy taksówką do Sławutycza i nie mieliśmy już ochoty na żadne imprezy. poszliśmy spać po to żeby nazajutrz pożegnać Sławutycz. Nasze pożegnanie zawsze ma miejsce przy pomniku ofiarom awarii, który stoi tuż przy Placu Centralnym Sławutycza.











Była sobota, piękne przedpołudnie. Żegnaliśmy Sławutycz zostawiając go w słońcu. Pozostał nam jeszcze Kijów i już koniec tej wspaniałej wyprawy.

Tuż przed Kijowem w miejscowości Browary znajduje się Strzelnica Sportowa "Sapsan".






No i postrzelałem sobie!







Strzelnica "Sapsan"  to wspaniały relaks. Warunki, co prawda, są siermiężne ale w tym wypadku to nie przeszkadza. Podczas tej wyprawy chętnych do strzelania było wielu, a co za tym idzie do Kijowa przyjechaliśmy później niż zwykle. Zakwaterowaliśmy się w Hotelu Turist i pojechaliśmy metrem na Kreszczatik.
Kijów jest wspaniałym miastem, pełnym zabytków. W ciągu dwóch dni, a w zasadzie jednego popołudnia i drugiego dnia można niewiele zobaczyć. Warto jednak spróbować odwiedzić podstawowe miejsca.
Oto Kreszczatik i Majdan Niezależności.


















Kreszczatik pożegnaliśmy w sobotni wieczór. Wróciliśmy do hotelu i dzień się skończył. Następnego dnia w niedzielę, po spakowaniu bagaży, zjedzeniu śniadania w restauracji hotelowej pojechaliśmy metrem do Hydroparku. Jedną z ciekawostek Kijowa jest właśnie w Hydroparku siłownia na otwartej przestrzeni. Siłownia zbudowana z fragmentów maszyn, elementów stalowych.











Po drugiej stronie znajduje się park rozrywki i plaże nad Dnieprem.













Wędrowaliśmy bez celu do znajomych miejsc. Wszędzie można kupić kwas i piwo. Od jakiegoś czasu, na Ukrainie,  nie wolno już pić alkoholu w miejscach publicznych. Wszędzie jest pełno knajpek, ogródków piwnych więc nie ma z tym problemu.
Hydropark uważany jest przez niektórych mieszkańców Kijowa za miejsce ekstremalne, które należy omijać z daleka.
Wróciliśmy na Kreszczatik i postanowiliśmy pójść na Plac Kontraktowy. Idąc ulicą Kościelną zauważyliśmy niezwykły budynek, ozdobiony ciekawymi rzeźbami.




U wylotu ulicy Kościelnej znajduje się Kościół konkatedralny pw. św. Aleksandra. Tutaj i tutaj można znaleźć szereg interesujących informacji na temat tego Kościoła.
Skorzystaliśmy z niezwykłej kolejki linowo-szynowej - Funiculer i zjechaliśmy na ulicę Piotra Konaszewicza Sahajdacznego. Po czym dotarliśmy na Plac Kontraktowy.
 












Zbierało się na deszcz, burza wisiała w powietrzu. Żegnaliśmy Kijów. Powrót pod Hotel Turist to kilkanaście minut metrem. Metro w Kijowie jest wspaniałe. Wszędzie można szybko dojechać. Żeton kosztuje dwie hrywny czyli około 0,80,-PLN, można jeździć cały dzień, pod warunkiem, że nie wychodzi się ze stacji metra.
I w ten oto sposób kończyła się kolejna, niezwykła wyprawa do strefy i na Ukrainę. Powrót był spokojny, granica też bez problemów. Kierowcy ze Świerku to profesjonaliści. Jadą bezpiecznie i spokojnie. W Warszawie byliśmy około godziny siódmej rano. Pociąg do Białegostoku i pozostał żal, że tak szybko się skończyła siódma wyprawa.
O ósmej zdecydowaliśmy z Markiem już wcześniej. A więc niebawem pojadę znowu na Ukrainę i stanę na Placu Centralnym Prypeci.